Żarły, żarły, ale nie zdechły. Nasze spotkanie z pierwszą superprodukcją amerykańską, ekranizacją powieści Arthura Conana Doyle'a, to przede wszystkim historyczne spojrzenie na wkład, jaki w kinematografię miał Willis O'Brien. Gdyby nie ten film, nie byłoby ani "King Konga", ni "Godzilli", ni "Parku Jurajskiego". Ale ostrzegamy, że tutejsza wizja prehistorycznych stworzeń mocno odbiega od bieżącego stanu badań. W bardzo uroczy sposób.