Kiedy twórca cybernetyki kompletował światowy matematyczny Dream Team, oczywistym wyborem do jego składu był Stefan Banach. Tego próbowano skusić ogromnymi pieniędzmi, ale gwiazdor Lwowskiej Szkoły Matematycznej powiedział "nie". I zrobił to w wielkim stylu.
Banach jest nieoczywistym bohaterem polskiej wyobraźni.
Książka Mariusza Urbanka „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna” rozpoczyna się tak:
"STEFAN BANACH był nieślubnym dzieckiem niepiśmiennej służącej i rekruta c.k. armii, wychowankiem praczki. Został profesorem, choć zaliczył tylko dwa lata studiów. Nie przejmował się konwenansami, pasjonował plebejską piłką nożną, wydawał więcej, niż zarabiał. Za kołnierz nie wylewał, od uniwersyteckiej katedry wolał dworcowy bar, a niektórzy uważali go wręcz za alkoholika. Można zresztą ciągnąć, bo kiedy już był profesorem we Lwowie, to stał się patronem trzydniówek. Na te mówiono Banachalia."
Do tego uparcie spóźniał się na wykłady – o wszystkim tym przeczytacie więcej u Urbanka, warto – ale studentów pocieszał mówiąc, że wprawdzie później zaczyna, ale też szybciej skończy. Te zresztą dość często wygłaszał po całonocnych imprezach. Studenci mogli to rozpoznać po tym, że przychodził w nieco wymiętym fraku.
A jak zdobył doktorat?
Otóż z Banachem był taki problem, że nie za bardzo lubił formalności i przygotowywanie akademickich publikacji. Szybciej myślał, niż zapisywał to, co wymyślił. Szczególnie, gdy zapiski miały mieć formę akceptowaną w pracy naukowej. Kolegom to nie przeszkadzało, ale stwarzało pewne kłopoty na uniwersytecie. W związku z czym uznano, że trzeba Banachowi pomóc w zdobyciu tytułu.
To tylko kilka z wielu historii. Zapraszamy.