Tydzień temu ruszyłem rowerem z Darwin, a dzisiaj licznik mojej wyprawy przekroczył 1000 kilometrów. Dojechałem do Tennant Creek, które stało się bardzo znane w czasie australijskiej gorączki złota. Teraz to po prostu małe i senne miasteczko, gdzieś na końcu świata.
***
Po tysiącu km mogę sobie chyba pozwolić na pierwsze podsumowania:
- Jest strasznie gorąco. Nawet na Saharze nie było aż tak wysokich temperatur.
- Tu prawie nie ma ludzi. Gęstość zaludnienia podobna do Mongolii. Można jechać cały dzień i nie spotkać ludzkiej siedziby.
- Pociągi drogowe (wbrew obiegowym opiniom) wcale nie są takie groźne. Wystarczy pamiętać, że to są po prostu bardzo długie ciężarówki
- Australijczycy są kompletnie wyluzowani i bardzo mili.
Jedziemy dalej?