Anna Mizikowska: W 2020 roku Muzeum Warszawy objęło patronatem książke „Praga i jej bazary. Opowiadania i anegdoty o warszawskiej Pradze z lat 1950-1970. Książkę te wydała WFW. A jej autorem jest Stanisław Tomczak, Stanislaus Tomczak, a dla znajomych Stach- bo tak chciał, żeby go nazywać. Pan Stanisław urodził się na Pradze w 1944 roku i czuje się Prażaninem. Dopiero w latach 70 wyjechał do Niemiec, gdzie do dziś przebywa. Nagrał dla nas fragment swojej najnowszej książki. Przenosimy się do 1959 roku, na praski Zieleniak:
Stanisław Tomczak: Taki duży i mądry chłopiec jak pani synek, pani szanowna, to potrzebuje i zasługuje już na duży prezent od mamy. Niech pani klientka spojrzy na ten piękny sportowy rower z przerzutką i pięcioma biegami. To jest prawdziwy cud czeskiej techniki. Sportowa kierownica zagięta fachowo do tyłu i jak u prawdziwych kolarzy, uchwyty owinięte specjalną taśmą z plastiku, aby spocone ręce prawdziwego sportowca nie ślizgały się w trakcie szybkiej jazdy. A i dzwonek głośny i mocny do kierownicy przymocowany. Jak szanowna pani widzi, nie ma tu żadnej tandety, a i dobra pompka do pompowania powietrza w kołach jest też na wszelki wypadek umocowana pod ramą.
Otóż w ostatnim braterskim Wyścigu Pokoju, szanowna pani na pewno wie, że to był ten słynny wyścig Warszawa – Berlin – Praga, to w peletonie, czyli w tej dużej międzynarodowej grupie kolarzy, dochodziło podczas jazdy często do jakichś wypadków i innych mniejszych, czy też większych incydentów. Nasza prasa ludowa wcale o tym nie pisała, ale ja, były kolarz zawodowy, to wszystko wiem i mogę szanownej klientce to krótko streścić. Jak panowie kolarze podczas jazdy, przy szybkości około 80 km, poczują nagle naturalną potrzebę, to nie mają ani czasu, ani też żadnej możliwości na przystanie gdzieś pod jakimś przydrożnym drzewem. Więc siusiają – za przeproszeniem – podczas jazdy. A i to należy do taktyki, czyli do strategii walki o pierwsze miejsce. bo trzeba też wiedzieć, kiedy się to robi – nie za wcześnie i nie za późno Jeśli ci, załatwiający swoją potrzebę, znajdują się jeszcze do tego przypadkowo w peletonie po stronie, z której wiatr wieje, to może się zdarzyć, że ich przeciwnicy i konkurenci jadący obok nich lub tuż za nimi jadą już dalej po tym niespodziewanym "prysznicu" w mokrych koszulkach. Pani wie, o czym mówię? Również może się zdarzyć, że ktoś jadący w grupie musi nagle splunąć siarczyście w bok, bo mu ślina właśnie od wysiłku zakleiła całe gardło, a wiatr tą wydzieliną zalepi niespodziewanie jakiemuś konkurentowi oko. To wtedy jest też taktycznie najlepszy moment do ucieczki z peletonu, aby wygrać ten etap. Dlaczego? Bo ten z "zalepionym" okiem musi wtedy zwolnić, bo teraz źle widzi, a inni jadący obok niego, wytrąceni przez to z rytmu, zaczynają się przepychać, aby go wyminąć – to wszystko przy tak dużej prędkości i jednocześnie tak niebezpiecznie małym odstępie pomiędzy nimi. Jedni robią to "metodą na chama" czyli popychają innych zawodników łokciem lub nawet nogą. Wtedy dochodzi do upadków i poważnych zranień w grupie. Ale wracając do tej pompki…
Sprzedawca rowerów nowych i używanych pan Zieliński, mający swoje stoisko po lewej stronie, wchodząc na Zieleniak od Ząbkowskiej 9, zapomniał się do tego stopnia przy opowiadaniu rzeczy, których nie można było czytać w ludowo-poprawnych gazetach, że złapawszy za pompkę od roweru zaczął nią bezwiednie wymachiwać w powietrzu – podobnie do gliniarzy w akcji, walących po głowach jak popadło, na lewo i na prawo, jakichś pijaków czy też innych podpadziochów.
Potencjalna klientka przestraszona nagłym i niespodziewanym wybuchem emocji sprzedawcy rowerów złapała odruchowo synka za rękę, aby odejść od tego – jej zdaniem – niebezpiecznego człowieka. Ale chłopiec nie dał się żadną siłą zmusić do odejścia od budy, oznajmiając zdumionej matce, że chce dalej słuchać tego opowiadania o tajemnicach prawdziwych kolarzy – jego wymarzonych idolów. Na to matka ustąpiła synowi, ale jeszcze na...