Anna Mizikowska: 18 maja to Światowy Dzień Muzealnika. Z tej okazji zdradzę Państwu trochę muzealnej „kuchni”, związanej z pracą z dźwiękiem.
W tym podcaście korzystam z nagranych wspomnień prażan. Gromadzimy takie relacje od 2008 roku w Archiwum Historii Mówionej. To około 500 godzin nagrań, bo każda taka rozmowa trwa od 2 do nawet 20 godzin.
Z tego bogatego zbioru wybieramy kilkuminutowe fragmenty. Część z nich znajdziecie na stałej wystawie Muzeum Pragi. Inne trafiają na wystawy czasowe, dopełniają opowieść albo są samodzielnym eksponatem.
Czasem praska opowieść jest tak barwna, że wystarczy słuchać, a wyobraźnia sama maluje obrazy. Jak we wspomnieniu Pana Jacka Natorffa:
Jacek Natorff, AHM: Na Targowej było sporo knajp. Były kawiarnie. Była taka mordownia, proszę Pani. Mordownie, to się nazywało takie, takie, wie pani, knajpki takie, gdzie tam na stojący wypijało się setę i dyżurnego śledzia podawali, prawda - bo przymus był taki, że trzeba było do sety zakąskę wziąć. No, to pani bufetowa zawsze pytała, prawda - no, to już są późniejsze lata, prawda, lata siedemdziesiąte - pani bufetowa pytała: - Śledź do zjedzenia, czy dyżurny? - No, dyżurny, no. No, to spod lady wyciągała talerzyk z nadgryzionym śledziem, prawda, stawiało się to obok siebie, wypijało się setę, i oddawało się śledzia z powrotem.
Anna Mizikowska: Zawsze staramy się nagrywać relacje historii mówionej w ciszy, żeby zapewnić im jak najlepszą jakość. A jeśli już ujawniam kulisy tej pracy: montowanie rozmowy z tłem dźwiękowym trwa dłużej i jest trudniejsze…
Czasem jednak dźwięki, które towarzyszą nagraniu i które trudno wyeliminować – są same w sobie wartością. Ubarwiają przekaz.
Pan Marek Drzażdżyński opowiadał nam o swoim życiu zegarmistrza w swoim miejscu pracy, na Saskiej Kępie. Posłuchajcie, jak pięknie grały zegary w tle tej rozmowy…
Marek Drzażdzyński, AHM: Ja od najmłodszych lat miałem do czynienia z zegarkami, ponieważ przychodziłem, przynosiłem ojcu obiad, nawet taki nawet jako taki młody człowiek mieszkający jeszcze na Grochowie i widziałem, jak ojciec pracuje, tam sobie grzebałem w kółkach, trybikach. Przyszedł moment, że zaczął mi dawać budziki do naprawy. Więc ja je rozkładałem, składałem, czyli od najmłodszych lat miałem do czynienia z taką mechaniką precyzyjną. Do Szkoły Rzemiosł Artystycznych uczęszczałem, do której trzeba było zdać egzamin nawet. Pomimo, że była to szkoła zawodowa, ale trzeba było zdać do niej egzamin. Ponieważ to była szkoła, która zrzeszała zegarmistrzów, grawerów, złotników, tapicerów, kowali artystycznych. To były takie zawody artystyczne. No i do klasy zegarmistrzowskiej zdawałem.
St.K.: Gdzie ta szkoła była?
M.D.: To było na Sandomierskiej. Już w tej chwili jest zlikwidowana, jej nie ma. Przeniosła się z czasem na Włościańską, ale ja jeszcze jestem tym rocznikiem tym przedostatnim z ulicy Sandomierskiej. Nie bardzo nawet chciałem iść do tej szkoły, ale pod presją ojca, że tak powiem, poszedłem, ponieważ on ten zawód wykonywał i miał aspiracje, żebym ja również, żebym ten zawód się nauczył.
Pojedyncze są zakłady zegarmistrzowskie, które pokuszą się i są w stanie wykonywać naprawy jakiś zegarów antycznych. Ja mówię jeśli chodzi o naprawę zegara antycznego, to taki zegarmistrz to nie jest tylko zegarmistrzem. Bo to jest tak – ślusarz, kowal, stolarz, historyk sztuki i na końcu zegarmistrz, do tego wszystkiego. Żeby taki zegar naprawić poddać jakieś konserwacji, renowacji, no to żeby to było zgodne ze sztuką zegarmistrzowską starą, aczkolwiek przychodzą do mnie klienci, którzy chcą w stary zegar wstawić zegar kwarcowy. Zrobić taką hybrydę. Co w moim przypadku to jest bolesne bardzo, ale no też robię.
Muzeum Pragi: To ze względów finansowych, podejrzewam.
Marek Drzażdżyński, AHM: No tak, bo te naprawy są nie tanie, ale za to jak uratujemy to pięknie bije, pokazuje nam czas. Poza tym pokoleniowo możemy przekazać taki zegar. Dbając o niego, przekażemy go...