Co jakiś czas w Praskich Audiohistoriach polecam książkę o Pradze. Tym razem polecam zbiór opowiadań urban fantasy, fantazja miejska, science-fiction “Praskie opowieści” Tomasza Bocheńskiego, zlokalizowane w centrum starej Pragi, w okolicach Ząbkowskiej, Brzeskiej, bo stąd pochodzi autor…
Książka ukazała się we wrześniu 2012 roku. Jeżeli kogoś z państwa zainteresuje, to jeden egzemplarz mamy u siebie w czytelni na Pradze, zapraszamy państwa, zawsze można wpaść, umówić się, przeczytać tę książkę.
Natomiast ja państwu dzisiaj przeczytam kawałeczek jednego opowiadania. Mam nadzieję że państwa wciągnie i będziecie chcieli wiedzieć, co jest dalej…
Cytat: No dobra, opowiem... Tego dnia, szanowna publiko, nie byłem w najlepszym nastroju. No wiecie, jak to jest, gdy was ukochana kopnie w dupę. Nie, miłe panie, ja niczego nie sugeruję... Opowiadać? Się robi. Właściwie standardowo po takim zdarzeniu powinienem się upić w trupa, a potem powtarzać zabieg aż do całkowitego zaniku sieci neuronów odpowiedzialnych za uczucia wyższe. Zyskałbym na dzielnicy wierne grono przyjaciół, trwały alkoholizm i wszystko byłoby git, czyli normalnie. Ja jednak postanowiłem być oryginalny. Taak... Kategorycznie odmówiłem chlania, budząc niepomierne zdumienie kolesiów; tacy byli współczujący, że chcieli stawiać, sądząc, że groszem nie śmierdzę, i ze zgrozą przyjęli odmowę. Ostatnio jeden kumpel zaniechał picia, a rano znaleźli nieboraka wiszącego na żyrandolu. Ząbkowska i nawet część Brzeskiej przypuszczały, że zmierzam w ślady wisielca. Cóż, ludzie na Szmulkach są w porządku, czasem jednak zbyt konserwatywnie podchodzą do świata. Jesteś nieszczęśliwy – napij się wódki. Szczęście cię rozpiera – stawiaj gołdę. Nie wiesz, czy jest tak, czy siak – walnij setę, rzecz się wyjaśni. A Maryjka zamieniła mnie na jednego palanta w garniturze: „Bo on nie pije tak jak ty”. Pewnie nie, a oprócz tego miał brykę i prowadził prywatny biznes. Jak mogłem z nim rywalizować? Powiedzcie. Ale postanowiłem zmienić coś w życiu. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to wyremontować chałupę. Umęczę się, myśli zajmę, a efekt pozytywny będzie. I postąpiłem jak w starym dowcipie o kupowaniu samochodów; pamiętacie: facet nabył dziurkowane rękawiczki i do nich dobierał limuzynę. Tak i ja, zwiedziwszy targ staroci na Kole, powróciłem z łupem. Dźwigałem dumny i prawie szczęśliwy aparat telefoniczny, gdzieś tak na oko z lat dwudziestych. Ździwko widzę w oczach przepięknych. Że telefon? Miła, jak go odczyściłem i ustawiłem w przedpokoju, to całe pomieszczenie aż blasku nabrało. Wysoki, srebrny, ze słuchawką wykładaną szlachetnym drewnem – jedyny sprzęt z klasą w całym zapuszczonym mieszkaniu. Komórki? No nie, bracie – wtedy, w połowie lat dziewięćdziesiątych, występowały rzadziej niż śnieg w maju. A drogie tak, że nawet nowy men Maryjki – Tadek w Garniturze, mocno się w łeb pusty drapał, czy zabawkę nabyć. Napatrzywszy się na telefon, ruszyłem do przesuwania gratów. Komody przepchnąć nie mogłem, trzeba było wybebeszyć ciężkiego grzmota. Skończyło się na tym, że zasiadłem na podłodze pośrodku pokoju, obłożony skarbami i pamiątkami rodzinnymi. A w lodówce znalazłem dwa browary. Piwo do sześciu sztuk to przecież nie alkohol. Nieprawdaż? I tak jakoś zrobiło mi się trochę lepiej. Z zapałem wertowałem albumy ze zdjęciami, coraz bardziej zagłębiając się w przeszłość. Nie rozpoznawałem twarzy, ale szczęściem fotografie opisano, i to dość skrupulatnie. Jedna fotka zaciekawiła mnie niezmiernie, aż wyjąłem sepiowy kartonik, by obejrzeć go dokładnie. Przodek w tużurku i sztuczkowych spodniach, gładko uczesany z przedziałkiem, siedział na krześle z powagą wpatrzony w obiektyw. Zdjęcie solidne, podklejone grubym kartonem, na plecach miało wyraźną pieczątkę: nazwisko fotografa, adres i numer telefonu. A nawet ręcznie wypisaną datę. Obracałem zdjęćko w palcach, nadsłuchując. Niestety, piękny aparat telefoniczny milczał przez cały wieczór. A ja, nie ukrywam, czekałem w napięciu. Może Maryjka...