Anna Mizikowska: Wciąż przypominamy o Powstaniu Warszawskim. Stefan Siennicki miał szesnaście lat, gdy wstąpił do Armii Krajowej. 17 lat, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Dostał rozkaz przedostania się z Saskiej Kępy, gdzie mieszkał, na Grochów.
Stefan Siennicki (AHM): Wydaje mi się, że byli ludzie, którzy o wiele bardziej, mogliby pani opowiedzieć o sprawach powstania i w ogóle. No, bo brali udział w tym… To była taka sprawa decyzji robionej często dosyć w ostatnim momencie. Jedna z grup Saskiej Kępy atakowała Przyczółek na moście i ja nie wiem, czy ktokolwiek z tego wyszedł.
A myśmy mieli za zadanie dostać się na Grochów. Całe szczęście, ze tam były dosyć, duża zieleń taka, burzany takie dziwne. Dlatego, że na przykład w pewnym momencie nas szła taka grupa no jednak pewno z dwadzieścia parę osób z Saskiej Kępy i z Saskiej Kępy na Grochów.
Żeśmy się zeszli w części na rogu Obrońców i Poselskiej. Tak jest dom. Przebudowany w tej chwili zupełnie. W tym domu były umieszczone te karabiny, w ten sposób, że otwory wentylacyjne nie kominowe, wpuszczone były na drutach i wyciągaliśmy tak te druty i na końcu był karabin. Mosiny, zresztą takie rosyjskie, długie te karabiny. Strasznie, dłuższe ode mnie chyba w tym okresie I ponieważ ja brałem udział w tym rozkopywaniu tych, odkopywaniu tych karabinów, no, więc oczywiście sobie jeden wybrałem. I to jeden z nich pamiętam miał uszkodzoną muszkę, no i więc nie wziąłem tego tylko wziąłem porządny. I później żeśmy to zawinęli w dywan i tak z tym dywanem żeśmy szli kościół tego, który teraz jest. później uznaliśmy, że ten dywan jest nam już nie potrzebny. Wyrzuciliśmy ten dywan i już każdy miał. Nie każdy, bo było tych karabinów tylko parę na tych dwadzieścia osób. I tych dwadzieścia osób tak tyraliera przez, szła na Grochów, później. Ja wstąpiłem jeszcze do kościoła tak z tym karabinem nawet.
No i tak i później żeśmy poszli kierunku na Grochów. Na szczęście, myśmy nie, nie próbowali zaatakować, idiotyczne byłby to. Taki oddział kozaków przechodził na koniach i żeśmy ich widzieli, ale byliśmy za tymi różnymi łopuchami tam, także nie byliśmy widoczni dla nich, więc jakoś żeśmy przeczekali to. Oni sobie pojechali. I dotarliśmy właśnie do tych pierwszych domów Grochowa, ale przed tym były te słoneczniki. I w tych słonecznikach nagle nas zobaczyli Niemcy i zaczęli w naszym kierunku iść strzelając z karabinów, znaczy nie z karabinów tylko z automatów, ale ponieważ byli stosunkowo daleko, więc te kule cięły po tych słonecznikach, a my leżeliśmy w słonecznikach, baliśmy się ruszyć. Ja wtedy wyciągnąłem ten karabin, śmieszne bo Janek, który już nie żyje, mówi: „Zabili mnie”. Ja mówię: „Janek nie wygłupiaj się, to ja strzeliłem”. Ten karabin, on leżał obok i ja prawie na nim, go położyłem i wystrzeliłem.
A później żeśmy, żeśmy wpadli do jakiegoś domu gdzie były sanitariuszki i te sanitariuszki dały nam opaski i w ogóle i dały nam amunicję. I okazało się, że ta amunicja jest amunicją dymną to znaczy zostawiała za sobą ślad, co było zupełnie bez sensu. Nie wiem, dlaczego tak było, ale tak było.
Starałem się później odkryć, który to domek byle, ale trudno było mi. Żeśmy w takich paru domkach umieścili się. Jeden z tych domków był szkołą jakąś czy coś takiego. I w tej szkole, z tej szkoły cześć próbowała, bo później zresztą przyszedł rozkaz, że właściwie się możemy rozpełznąć. Ale w jakiś sposób widocznie może chłopcy, nie wiem jakoś za bardzo byli widoczni, a poza tym Niemcy początkowo trzymali się tylko Grochowskiej pewno. Nie, nie, mało tego myśmy wiedzieli o tym, że Rosjanie zbliżają się prawie do placu Szembeka, już na Grochowie. I wysłaliśmy do nich dwóch kolegów. Znaczy nie my tylko powiedzmy nasze jakby dowództwo.. bo tam już było powiedzmy większe zgrupowanie. Prawdopodobnie częściowo z Grochowa, a częściowo z Saskiej Kępy tylko. I jeden wrócił i mówi, tamtego zaaresztowali Rosjanie. No Rosjanie najwyraźniej, wycofali się zresztą,
Chyba...