Światowe raporty trąbią o nieprzeciętnym wzroście rynku rękodzieła na świecie.
Ale co z tego dla nas?P
oza oczywistą zachętą do wskoczenia na tę wzbierającą falę kreatywnych biznesów... dzisiaj trochę prywatnej refleksji o branży HANDMADE.
Już ostatnio dywagowałam o ubóstwie emerytalnym, które niechybnie nas czeka, jeżeli nie zaopiekujemy się swoimi finansami (tutaj poczytasz na moim priv FB→ https://www.facebook.com/agaczkowska.84/posts/10231635308699267 ) - mówiłam z resztą o tym w jednym z poprzednich odcinków
Dzisiaj o tym, jak - na poziomie mikrocodzienności - rękodzieło pomaga mi budować majątek.
Brzmi szumnie, ale będzie życiowo, bo kiedy sobie tak popatrzyłam, do ilu aspektów codzienności zakradło się u mnie rękodzieło... to przecieram oczy...ze szczęścia!
Bo widzę, jak bardzo ono pomaga również małymi grosikami budować góry złota;P
Więc opowiem Ci o 3 rzeczach, dzisiaj o pierwszej z nich, czyli ...
Wychowywałam się w kulcie pracy. Cała moja rodzina pochodzi ze Śląska, sama urodzilam się w Gliwicach, a na Kujawy przenieśliśmy się, bo za dzieciaka chorowałam mocno na płuca i kazali uciekać od smogu.O ile na płuca pomogło, to już na nawyki okołogórnicze niekoniecznie.
Praca niczym religia.
Jak odpoczywasz mentalnie - to idź liście pograbić.
Jak się tym zmęczysz, to "odpocznij", czytając coś mądrego... i tak w kółko.
Mężczyźni - w kopalniach, kobiety drążące własne korytarze.
Jak leżysz i "nic nie robisz" toś leń i tyle.
Nawet rękodzieło było w domu formą utylitarnego odpoczynku po pracy lub wprost: dorabianiem.Z czasem zrozumiałam zdziwienie babci: "jak to DLA PRZYJEMNOŚCI dziergasz??!"... kiedy po latach odkryłam rękodzieło na nowo.
Wychowałam się, pomagając przy maszynie do szycia, dłubiąc wełniane ubranka dla lalek, rzeźbiąc mebelki w ich kartonowym domku i malując obrazy zdobiące ich wnętrza. Dla mnie rękodzieło nie było znojem wręcz przeciwnie - furtką do autoekspresji, świata sprawczości projektowania.
Kujonka, laureatka, nawet studenckiego nobla zgarnęłam.Wiecznie zajęta, zapracowana, w biegu. Poliglotka, magister inż. architektury.Po dekadach sprintu zatrzymało mnie macierzyństwo i dopiero świadomy priorytet na dobrostan (czyt. powrót do rękodziela) pomógł wygrzebać się z czarnej dziury ciągłego COŚ-ROBIENIA.
- Oszczędziłam grube tysiące (na terapię) dzięki praktyce oczek, słupków i głaskania wełny.
- Zamiast rozwodu, przyszło cierpliwe budowanie siebie jako partnerki, nie służącej (bez oceniania plis, ta podróż między szacunkiem do schematów odziedziczonych od społeczeństwa, z domu, a wymyślaniem instytucji małżeństwa 21 wieku dla siebie na nowo to jak wyprawa na księżyc) = nagle znalazł się czas na rzeźbę, malarstwo, wyjścia na warsztaty handmade, by być we wzmacniającym kobiecym kręgu...
- Nie kuszą już najdroższe kurorty, bo coraz częściej lepiej się bawię we własnej pracowni rękodzieła lub u zaprzyjaźnionych twórczyń, klientek
- Kilka motków wełny na miesiąc i zapas farb z OLXa, zamiast spa-weekendów, kolejnego kursu poprawy samooceny czy kombo kosmetyczno-fizjoterapeutyczno-mentalnego... BOszzz ile ja oszczędzam!
Do czego zmierzam?
Kiedy spoglądam na to, ile wydają koleżanki, które nie zasmakowały praktyki rękodzieła dla szeroko rozumianego zadbania o siebie, to sobie myślę - KURDE! Rękodzieło to na prawdę tania alternatywa dla wydatków w budżecie przeciętnej kobiety ;P...
No i jeszcze można te wszystkie kreatywne dzieła sprzedać, jeśli tylko zechcesz dodatkowo monetyzować swoje handmade'y!
CIĄG DALSZY DYWAGACJI NASTĄPI....
ale już teraz zachęcam Cię do podzielenia refleksją, jeżeli dzisiejszym odcinkiem coś w Tobie poruszyłam...pisz na
[email protected]