
Sign up to save your podcasts
Or
W "Kawie na Ławę" z 23 lutego br. Andrzej Zybertowicz, doradca Prezydenta RP powiedział do Bartosza Arłukowicza z PO słowa mniej więcej takiej treści: “wystarczy jeden telefon do von der Leyen i jawohl”.
Zybertowicz znany jest z kontrowersyjnych wypowiedzi, wykraczających poza dobry obyczaj, nie powinna więc dziwić jego reakcja na wypowiedź Bartosza Arłukowicza, który podsumował spotkanie Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem podczas konferencji CPAC pod Waszyngtonem, w dosadny sposób. Stwierdził, że wystarczył jeden telefon Tuska do Trumpa, aby skutecznie zadbać o sprawy Polski. Dodał, że nie zastąpi tego nawet trzynaście wizyt Dudy w Waszyngtonie.
Trudno powiedzieć, co w tej wypowiedzi tak rozsierdziło Zybertowicza. Powinien być na takie zaczepki gotowy. Niewiele mu jednak potrzeba, aby wyprowadzić go z równowagi, co udowodnił niejednokrotnie. Być może ośmieliła go wypowiedź Stanisława Tyszki z Konfederacji, który po występie à la Trump kandydującego na Prezydenta Sławomira Mentzena dzień wcześniej na konwencji w Bełchatowie, unosił się w powietrzu i nie czuł, że plecie bzdury. Zybertowicz uległ nastrojowi i posunął się do zakamuflowanego zarzutu zdrady przez polskiego premiera na rzecz niemieckiej polityk Ursuli von der Leyen, piastującej od grudnia 2019 r. funkcję Przewodniczącej Komisji Europejskiej. Co prawda to, czym sprowokował go Arłukowicz balansowało na granicy dobrego smaku, jednak nie wykraczało poza akceptowalne normy sporu politycznego. Zybertowiczowi zabrakło refleksu.
Chęć odgryzienia się w takiej sytuacji jest normalnym odruchem, nad odruchami zwłaszcza w polityce powinno się panować. Stare porzekadło mówi, że cynizm jest tu wybaczalny, ale głupota nigdy, a więc jeśli już decydować się na ripostę, warto to zrobić subtelnie i z finezją. Zybertowicz tego nie potrafi, bo kierują nim emocje. Ujawnił swoim wystąpieniem, że jest bojaźliwy i wystraszony. To nic złego, można jednak i należy sobie pomóc, bo takie sugestie wypowiadane publicznie bywają niebezpieczne dla wszystkich.
W "Kawie na Ławę" z 23 lutego br. Andrzej Zybertowicz, doradca Prezydenta RP powiedział do Bartosza Arłukowicza z PO słowa mniej więcej takiej treści: “wystarczy jeden telefon do von der Leyen i jawohl”.
Zybertowicz znany jest z kontrowersyjnych wypowiedzi, wykraczających poza dobry obyczaj, nie powinna więc dziwić jego reakcja na wypowiedź Bartosza Arłukowicza, który podsumował spotkanie Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem podczas konferencji CPAC pod Waszyngtonem, w dosadny sposób. Stwierdził, że wystarczył jeden telefon Tuska do Trumpa, aby skutecznie zadbać o sprawy Polski. Dodał, że nie zastąpi tego nawet trzynaście wizyt Dudy w Waszyngtonie.
Trudno powiedzieć, co w tej wypowiedzi tak rozsierdziło Zybertowicza. Powinien być na takie zaczepki gotowy. Niewiele mu jednak potrzeba, aby wyprowadzić go z równowagi, co udowodnił niejednokrotnie. Być może ośmieliła go wypowiedź Stanisława Tyszki z Konfederacji, który po występie à la Trump kandydującego na Prezydenta Sławomira Mentzena dzień wcześniej na konwencji w Bełchatowie, unosił się w powietrzu i nie czuł, że plecie bzdury. Zybertowicz uległ nastrojowi i posunął się do zakamuflowanego zarzutu zdrady przez polskiego premiera na rzecz niemieckiej polityk Ursuli von der Leyen, piastującej od grudnia 2019 r. funkcję Przewodniczącej Komisji Europejskiej. Co prawda to, czym sprowokował go Arłukowicz balansowało na granicy dobrego smaku, jednak nie wykraczało poza akceptowalne normy sporu politycznego. Zybertowiczowi zabrakło refleksu.
Chęć odgryzienia się w takiej sytuacji jest normalnym odruchem, nad odruchami zwłaszcza w polityce powinno się panować. Stare porzekadło mówi, że cynizm jest tu wybaczalny, ale głupota nigdy, a więc jeśli już decydować się na ripostę, warto to zrobić subtelnie i z finezją. Zybertowicz tego nie potrafi, bo kierują nim emocje. Ujawnił swoim wystąpieniem, że jest bojaźliwy i wystraszony. To nic złego, można jednak i należy sobie pomóc, bo takie sugestie wypowiadane publicznie bywają niebezpieczne dla wszystkich.