Matka powiedziała mi kiedyś, że hotele to takie duże opakowania na czyjeś dusze i ciała. Wtedy myślałem, że właśnie zdradziła mi jeden z dziwnych, dorosłych żartów, więc roześmiałem się, chcąc zostać potraktowany poważnie, a jeszcze tego samego popołudnia zbudowałem własny hotel z kartonu po płatkach śniadaniowych. Miał trzynaście pięter, okna wydrążone nożykiem do papieru, a jego wnętrze pachniało kukurydzą oblaną miodem. Do części pomieszczeń włożyłem figurki z mojej skromnej kolekcji - w większości były to Muminki i żołnierzyki, co tworzyło dosyć osobliwą mieszankę. Układałem je w przeróżnych pozach, reżyserując sytuacje, które znałem z filmów i książek - ktoś przyłapał kogoś na zdradzie, ktoś pisał przy sekretarzyku powieść życia w tajemnicy przed rodziną, ktoś wylewał łzy w hotelowej wannie świeżo po odejściu narzeczonej. Jeszcze inni wykonywali
prozaiczne czynności, takie jak pospieszne prasowanie koszuli na wieczorną kolację biznesową, potajemne palenie papierosa przy uchylonym oknie czy drzemanie przy telewizorze, z którego cicho sączyły się informacje ze świata. Gdy teraz o tym myślę, mam poczucie, że niektóre moje figurki miały o wiele ciekawsze życie, niż ja sam.