Do Szanownego Pana Franciszka Cappellego w Weronie.
Najserdeczniejszy Ojcze w Chrystusie, przyjmij pozdrowienia.
Wielokrotnie chciałem przesłać Ci moje pozdrowienia, ale
moje słabe zdrowie nie pozwoliło mi tego uczynić.Musisz wiedzieć, najsłodszy Ojcze, że wielokrotnie
rozważałem Twe pełne troski słowa. Doszedłem do wniosku, że są one mi tak
przydatne, że zdecydowałem się wyjść z letargicznego stanu mego ducha.
Rzeczywiście, przekonałem się co do jednej rzeczy, że pod pozorem posiadania
fałszywej pokory i pozorem braku jakichkolwiek duchowych łask, osłabłem i
prawie złamałem moje zobowiązanie pomagania innym. Ponadto, moje skrupuły
pogorszyły sytuację poprzez sugestię, że cokolwiek zamierzałem powiedzieć lub
uczynić, wypływało z próżności oślepiającej mój umysł, warunkując w ten sposób
moje zachowanie i moją mowę. Sugestie te wydawały mi się realne, ponieważ
zajęty byłem głównie pomaganiem innym i nie dokonywałem żadnego osobistego
postępu.
W ten sposób pogrzebałem mój talent pomagania bliźniemu.
Stopniowo zatraciłem początkowy zapał zdobywania ludzi dla Chrystusa. W
rezultacie straciłem także wyraźną wizję stanu duchowego mojej własnej duszy.
Dawniej, gdy dokonywałem wglądu w duchowość innych – prowadziło mnie to do
odnowienia mojego ducha, a gdy próbowałem wzmocnić innych na ich duchowej
drodze, sam czułem się umocniony. Teraz przeciwnie – lęk o życie duchowe innych
ludzi uderzył we mnie takimi wątpliwościami co do mojego własnego życia
duchowego, że poczułem się sparaliżowany.
Tak więc, bojąc się mojego własnego cienia, trwam w
letniości, ponieważ – jak to już powiedziałem – straciłem moją duchową
nieskazitelną światłość. Cierpiałbym mniejsze zło – gdybym zabiegając o innych
– był częściowo pokryty kurzem, ale zachował ową nieskazitelną światłość.
Natomiast zostawiając innych, doświadczyłem większego zła – i tak straciłem tę
światłość. Była to światłość, która ożywiała moją duchową światłość i która
mogłaby w końcu usunąć ten kurz.
Zobacz, drogi Ojcze, co potężny lęk czyni z wrażliwym
temperamentem. Z jednej strony i nie lękać się go, i nie pozwolić niepokoić się,
i denerwować się czasami przez innych – to zawsze przyczynia się do naszej
nadwrażliwości. Z drugiej zaś, bojąc się własnego cienia przy próbie uniknięcia
upadku – upadamy jeszcze bardziej.
Ponadto, jeśli chcemy stać się całkowicie mocni wewnętrznie,
to musimy walczyć i pozwolić kontrolować się po dłuższej walce – my nie możemy
zostawić wielkich bojów, by podążać za mniejszymi. Tak więc, Ty też, słodki
Ojcze, staraj się, żebyś nie popełnił tego samego błędu, jaki ja popełniłem,
gdyż jest godne ubolewania stracić wewnętrzną światłość, która zawsze dawała
nam życie.
Jestem pewien, że rozważywszy moje smutne doświadczenie, nie
popełnisz tego samego błędu. Jeśli chodzi o mnie, to przez Twoje ojcowskie
słowa, postanowiłem poświęcić się zadbaniu o duchowe dobro mojego bliźniego.
Czyniąc to, mam nadzieję wzrastać w Jezusowej miłości, a dobry Pan Ukrzyżowany
przywróci mi zapał i swoją duchową światłość, która utrzymywała mnie przy
życiu[i]. W końcu, będę żyła w pewności, a nie w śmiertelnych wątpliwościach,
które czyniły mnie podejrzliwąm w stosunku do każdego natchnienia, jakie
otrzymywałam. Jestem przekonana, że z pomocą Chrystusa i Twoich modlitw
ponownie będę mógł rozpoznać, co jest prawdą a co fałszem, co pewnością a co
wątpliwością.
Widzisz więc teraz, mój drogi Ojcze, jaką wielką korzyść
będę czerpać z Twoich słów. Obym mógła częściej rozmawiać z Tobą. Teraz jednak,
do momentu aż będę miał sposobność zobaczyć Cię ponownie, bądź tak dobry i
napisz do mnie czasem, albowiem, gdy czytam Twoje listy, wydaje mi się, jakbym
rozmawiała z Tobą, a duch mój był nimi ukojony do tego stopnia, że jest zdolny
odczuwać pokój nawet na otwartym morzu.
To tyle na teraz. Moje szczere życzenia i ukłony dla
Madonny Anny[ii], Cecylii[iii] i Ojca[iv], który przy innej okazji napisze do
Ciebie. Ojciec