Najsłynniejszy utwór w repertuarze The Eagles, najważniejszej w Stanach kapeli country-rockowej. Płyta roku 1977, genialne nuty, legendarne solo gitary (najlepsze w dziejach zdaniem "Guitarist"), a także mocno zakręcony tekst. O czym? Są tacy, którzy dochodzą do wniosków, o jakich nawet nie śniło się autorom, a tymczasem "Hotel California" to przenośnia uzależnienia narkotykowego, opowiadająca o niemożności uwolnienia się od niego.
Sam zespół przez wiele lat wolał jednak udawać, że song dotyczy "wystawnego hajlajfu w LA". Śpiewał go nieżyjący już perkusista Don Henley, który użył innej interpretacji: "dotyczy podróży od niewinności do doświadczenia… koniec dyskusji…”. Innym razem dodał: "To było naprawdę o ekscesach w amerykańskiej kulturze i pewnych dziewczynach, które znaliśmy. Ale chodziło także o niełatwą równowagę między sztuką a komercją”.
No tak czy owak, mało które nagranie rockowe miało taki oddźwięk w szerokiej światowej kulturze, wchłonięte i wykorzystane przez różnych pisarzy, komentatorów, media społecznościowe, po inwestorów i polityków włącznie. Piosenka została wykorzystana w wielu filmach, jak "The Big Lebowski" (w wykonaniu Gipsy Kings), "Absolutely Fabulous" czy w serialu "The Soprano".
Jej roboczy tytuł brzmiał "Meksykańskie Reggae", bo rzeczywiście brzmią w nim tu na taką nutę. Wino, którego brakuje to raczej duch czasów (metafora społeczno-kulturowego przełomu z roku 1969, również w muzyce), a nie jakiś konkretny trunek.
Z kolei „colitas" (tu jako "ziele") to meksykańskie określenie pustynnej marihuany, która ma intensywny zapach i kwitnie po nocach.