Erik Lischka - człowiek, którego los nie oszczędzał. Od najmłodszych lat musiał stawiać czoła sytuacjom, które większość ludzi z przerażeniem ogląda na filmach. Gdy miał osiem lat przejął opiekę nad siostrą - niemowlęciem, bo matka zajęta była libacjami alkoholowymi. Nie raz wymknął się śmierci z rąk, nie dwa groziło mu niebezpieczeństwo utraty zdrowia a nawet życia. Współpracował z mafią. Jako bezdomny mieszkał w jednym z berlińskich przytułków. Był moment, że z wściekłości i rozpaczy chciał zabić ojca. Tonął we własnej krwi i zdawało się, że już nigdy nie będzie mówił, ani nie wróci do dawnej sprawności. Porwał siostry z domu dziecka. Dziś opowiada swoje historie, by pokazać ludziom, że traumatyczne wydarzenia nie muszą skutkować upadkiem człowieka, ani że nie wykluczają one możliwości zbudowania spokojnego, szczęśliwego i pełnego treści życia. Udowadnia, że wręcz przeciwnie - na podstawie tego, przez jakie trudności przeszedł, buduje tożsamość silnego człowieka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Eryk pracuje jako wychowawca w przedszkolu, właśnie kończy studium pedagogiczne. W komentarzu odnośnie jego pracy czytam, że: ,, Szybko zjednuje sobie zaufanie dzieci. Jest człowiekiem spokojnym i wrażliwym, pełnym szacunku dla innych. Jego kompetencje pedagogiczne są niepodważalne''. W zestawieniu z tym, że sam jako dziecko był maltretowany, poniżany i zaniedbywany brzmi to nieprawdopodobnie. Można? Można. W naszej rozmowie podkreśla, że każdy człowiek ma w sobie ogromne zasoby siły, które należy rozwijać i pielęgnować, by sięgać po nie, gdy przydarzy się egzamin z życia.