"Mojemu partnerowi Ernestowi to śledztwo było bardzo nie na rękę. On jest już wiekowy, wygaszony, nie jest dla nikogo w komendzie tajemnicą, że już wyczekuje tylko emerytury. Z tego co mi wiadomo obiecał sobie jeszcze dwa lata przepracować, potem odejść. Żeby podnieść sobie świadczenie. Bo na zwykłą policyjną emeryturę to mógłby odejść już ze dwadzieścia lat temu. Ale on, jak sam twierdzi, postanowił do późnej starości pracować. Przynajmniej tak mówi, bo dla nikogo w komendzie nie jest tajemnicą, że pracuje do dziś, bo musi. Wnuki ma na studiach, a ich ojciec od jakiegoś czasu siedzi za oszustwa podatkowe, Ernest dokłada się do ich wychowania. No i lubi to robić. Policyjną robotę lubi. Jest szorstki i sceptyczny, ale to dobry gliniarz. Starzy funkcjonariusze mówią, że on na podobnych sprawach zęby sobie zjadł. Że nie było drugiego takiego psa w Trójmieście. On połowę służby przepracował pod pseudonimem, z jego papierów wykreślono jego nazwisko. Zarówno dowód osobisty, paszport jak i psią szmatę miał wyrobione lewe, na zmyślone personalia. Był tajniakiem, w latach 90-tych rozpracowywał trójmiejską mafię. Bandyci wielokrotnie wydawali na niego wyrok śmierci. Na jego i wielu jego kolegów, z których niektórzy do dziś leżą gdzieś na wydmach. Nikt nie wie gdzie. "