Donald Tusk rozwiązał komisję ds. badania rosyjskich wpływów. Rodzi to naturalne pytania. Czemu teraz? Czemu w ogóle? Czy komisja jest już niepotrzebna? Czy wiemy już wszystko? Czy rosyjskie wpływy zniknęły? Czy komisja spełniła swoje zadanie? Czy coś po sobie zostawiła?
Od początku działania komisję krytykowano jako kolejne narzędzie do politycznej młócki. Niektórzy komentatorzy śmiało porównywali ją do pisowskiego potworka, którego jedynym zadaniem było “udowodnić”, że Tusk to zdrajca. Albo do macierewiczowej podkomisji smoleńskiej. Tymczasem minął rok pracy komisji i poza jedną konferencją dotyczącą Macierewicza (który obecnie ma w temacie zarzuty i właśnie stracił immunitet), nie bardzo widać tę rzekomą młóckę i pisanie pod tezę, że PiS to ruska agentura. W ogóle niewiele było widać, bo komisja działała przede wszystkim niejawnie, publikując tylko część jeszcze jednego raportu, za to utajniając cały raport końcowy. Przeciętny Polak nie wiedział co komisja robi, jaki ma charakter, jakie ma cele i czy je realizuje. Można było odnieść wrażenie, że niewiele się dzieje.
Ale coś się działo. Celem komisji było przede wszystkim zagregowanie wiedzy na temat problemu. Wiedza ta była rozproszona po około stu instytucjach (przy okazji wyszło na jaw, że państwo polskie ma niską “kulturę archiwalną” i w efekcie krótką pamięć instytucjonalną - co jest bardzo cennym wnioskiem), które często robiły tę samą pracę w sposób nieskoordynowany, w rzeczywistości dublując swój wysiłek i marnując cenne zasoby. Siłą rzeczy, znaczna część pracy polegała na czytaniu tysięcy stron dokumentów, często niejawnych. Następnie dokonywano ich syntezy i przekuwano tę rozproszoną, chaotyczną wiedzę w jedno “body of knowledge”. Na tej podstawie pisano kolejne raporty, w których są setki nazwisk i dziesiątki rekomendacji dla państwowej administracji. Na koniec przedstawiono to wszystko na całodniowej konferencji ministrom, którzy te rekomendacje powinni wdrażać.
Praca komisji od początku była rozpisana na rok i trwała rok. Tę pracę wykonano. Tyle że nie była to praca, która dobrze sprzedaje się w studio TVN-u czy kolejnej analizie wiadomo którego redaktora Onetu. A że media interesowały się pracami komisji tylko ten jeden raz, gdy mówiono o Macierewiczu (media niepisowskie) lub gdy “odkrywano skandaliczną aferę skandalicznie” (pisowskie), to przeciętny obywatel rzeczywiście mógł nie wiedzieć czy w tym temacie stało się COKOLWIEK. To dowód na wyraźne braki w strategii komunikacyjnej, nawiasem mówiąc. Oraz, ponownie, na żenująco niską jakość polskich mediów.
A skąd to wszystko wiem? Ano stąd, że w odróżnieniu od wielu zadaliśmy sobie trud porozmawiania z Adamem Leszczyńskim - jednym z członków komisji. Dowiecie się z niego jak wyglądały jej prace, ile zrobiono, co z tego zostało, jakie napotykano trudności, gdzie państwo polskie działa sprawnie, a gdzie nie, czego brakuje oraz jaka jest w tym wszystkim odpowiedzialność państwa, mediów, polityków.
Zachęcamy do wspierania nas na Patronite:
https://patronite.pl/Podkast_Dezinformacyjny