Bardzo złego wyboru dokonała Polska jeśli chodzi o naszą kandydaturę na Eurowizję. Pomyliliśmy konkurs Eurowizji z festiwalem piosenki, czym Eurowizja nie jest, i poślemy tam Justynę Steczkowską, która umie śpiewać. A przecież za panią Justyną nie ma żadnej historii, która predestynowałaby ją do zajęcia sensownego miejsca. Kto przy zdrowych zmysłach wysyła na Eurowizję matkę dzieciom? Fajną kobitkę. Która, tu dodatkowy minus, tych dzieci nie porzuciła, ani, o zgrozo, nie posłała swoich dzieci na operację zmiany płci. Z czy my startujemy? Z kim? Gdzie tu myk. To już większą szansę miałby Watykan. Dziwne, że Watykan nie wystawia swojego reprezentanta. O Watykan miałby myk: siostra Scholastyka wyrapowałaby Salve Regina, brat Ambroży z Opus Dei i Inkwizytor Arkadiusz wykonaliby układ taneczny, a kardynałowie chórki i mamy zwycięski szoł. To właśnie o szoł chodzi w konkursie Eurowizji, a nie jakieś tam śpiewanie. A Justyna Steczkowska co? Wyjdzie, ładnie zaśpiewa, jak to ona i tyle.