Anna Mizikowska: W tym tygodniu wypada Światowy Dzień Tańca. To dobra okazja, żeby posłuchać, o tańcach na Pradze. Gdzie tańczono? Do jakiej muzyki? W jakiej atmosferze?
Na początek wspomnienie Pana Władysława Perkowskiego z początku XX wieku – suknie, kapelusze, kwiaty… I orkiestra dęta…
Władysław Perkowski, AHM: W parku Skaryszewskim byłem na takiej uroczystości, która właściwie miała na celu… to było pewnego rodzaju święto wiosny. Albo powitania lata, jak kto woli. To się nazywało korso. Korso to była… pokaz samochodów. I to przyjeżdżały samochody typu torpedo więc bez tych, nadwozia, tylko otwierane te budy były, otwierane samochody. Były pięknie ukwiecone, ale to kwiatów tak, że prawie samochodu nie było widać. Tam było dużo kwiatów. I te samochody przyjeżdżały do parku Skaryszewskiego. Tam, w tej głównej alei się tam ustawiały. I… oczywiście była tam i orkiestra, ale przeważnie dęta. Bo dęta orkiestra to była najlepiej słyszana, więc to było najlepiej… najlepiej dęta. Była tam sala taneczna. Podium takie właściwie, z desek zrobione, do tańca.
Tymi samochodami przyjeżdżały pięknie ubrane, elegancko ubrane panie. Damy. Ale to tak było. Więc długie takie krynoliny, długie, widać, że to wielowarstwowe suknie. One były upięte tak dosyć, zawsze wysoko, tak prawie pod same piersi. Ale tutaj później była bluzeczka albo… kontrastowa w kolorze, bo to było bardzo barwne. I teraz ta bluzeczka była albo biała, albo różowa, albo niebieska. W różnych kolorach, poza tym albo był pełny materiał, albo ażurowy. Świetnie. Oczywiście żabociki przy… nie. To wtedy, jak były długie rękawy. Ale one miały krótkie rękawy i takie jeszcze bufiaste tutaj. Rękawiczki takie długie, długie. I były albo białe, albo kolorowe, ażurowe. I oczywiście musiało to być…
Poza tym kapelusze. Kapelusze, wielkie: ronda, i to właściwie były klomby, nie kapelusze. Na tych kapeluszach było tak mnóstwo kwiatów, myślę, że sztucznych raczej, ale to takie bukiety całe były. I jeszcze z woalką albo podniesioną, albo opuszczoną, rozmaicie.
Oczywiście obowiązkowo i koniecznie były lorgnon. Lorgnon to były takie okulary na rączce, które się tylko przystawiało do oczu i się tam patrzyło na co, tam, tego… Poza tym oczywiście obowiązkowo parasolka. No, to było na takich cienkich, to nawet są do dzisiejszego dnia jeszcze takie parasolki o bardzo niewielkiej średnicy, ale musiała być otwarta. I z parasolkami panie chodziły, żeby słońce nie… nie zniszczyło im jasnej, mlecznej, białej, oczywiście białej koniecznie, bo modne były tylko jasne cery, nie były opalone. Opalona to była ordynarna. I tak.
No i te panie sobie tam chodziły, a panowie… no, panowie przeważnie w słomkowych kapeluszach i nie mieli okularów, tylko binokle. A binokle to były takie okulary, które tu były zapinane na takie sprężynki na nosie. I jeszcze ze sznureczkiem takim czarnym, to były takie charakterystyczne. Nawet widziałem też przez jakiegoś malarza portret jakiegoś mężczyzny i okulary… To ten czarny sznureczek był zawsze bardzo taki interesujący. No, a poza tym w surducie, oczywiście przeważnie sztuczkowe spodnie, wie pani, co to są sztuczkowe spodnie? W długie takie, białe, jasne paseczki. To były… czarny materiał, ale w jasne paseczki. Także w sumie one były takie właściwie szare. No i… no, oczywiście z laseczką koniecznie. No więc jest tam zabawa. I humor… no, to był rzeczywiście rozbawiony tłum po prostu.
Anna Mizikowska: Tuż po II wojnie światowej, w zupełnie innej rzeczywistości, Ryszarda Zielińska uczyła się tańczyć u znanej przed wojną tancerki:
Ryszarda Zielińska, AHM: No więc takie jakieś prywatne były szkoły, jakieś kursy, ja pamiętam też, chodziłam, taka rosyjska jakaś baletnica na Wileńskiej ulicy mieszkała, w pojedynczym pokoju prowadziła szkołę. Mieszkała w tym pokoju, myśmy tam chodziły grupkami po cztery, po pięć, bo więcej byśmy nie miały miejsca jak ćwiczyć. Nazywała się Nina Zabojkina. I ona uczyła nas tańca, ja długo nie chodziłam, bo mnie...